... pi pi pi ... otwieram oczy, przez chwilę się zastanawiam - gdzie ja jestem, co się dzieje,... ??? Uświadamiam sobie, że to budzik oznajmia godz. 3.00. Dziś jest właśnie ten dzień, dzień w którym zobaczę po raz pierwszy jak łowi się karpie.
Szybkie mycie, poranna kawa, jeszcze tylko zalać termos, sprzęt pod pachę i cichcem opuszczam domowe pielesze. Przede mną ok.170 km jazdy na spotkanie z nowo poznanym kolegą - Sebastianem, który zaprosił mnie na zasiadkę karpiową. Hmm..., do tej pory zazwyczaj jeździłem na ryby, nie wiem czym to ma się różnić, no ale niech będzie... zasiadka.
Podczas podróży rozmyślam o tym co mnie czeka, pytania jedno za drugim kłębią się po głowie - jaką osobą jest Sebastian, jak będzie wyglądało to spotkanie, czy mogę się jeszcze czegoś nowego nauczyć, czy coś mnie jeszcze może zaskoczyć,... ???

Nadspodziewanie szybko ubywa drogi i po około dwóch godzinach spotykamy się w umówionym miejscu. Krótkie przywitanie, uścisk dłoni i ruszamy na miejsce docelowe. Po niespełna pięciu minutach dojeżdżamy. Wysiadam z samochodu i ... oczom moim ukazuje się miejsce niby zwyczajne, ale jakby trochę magiczne - niewielki, niespełna 2-hektarowy staw, o nieregularnym kształcie, z taflą wody marszczoną lekkim wiatrem. W koło absolutna cisza, przerywana jedynie delikatnymi pluskami wody, a całości niezwykłej atmosfery dopełnia poranny śpiew ptaków.

Po chwili zadumy przyszedł czas na rozłożenie sprzętu. Mnie, jak zwykle nie zajmuje to wiele czasu i już po kilkunastu minutach mój spławiczek dumnie mieni się na powierzchni wody, a feederek z robaczkiem na haczyku ląduje gdzieś w przeciwnym do spławika miejscu. Moje kijki parkują na podpórkach, rozsiadam się wygodnie na fotelu,… , ale ale,... gdzie jest Seba ? Co,... jeszcze wyciąga jakieś klamoty? Po jakiego grzyba mu to wszystko? Przecież my jutro wracamy.
Sebastian z samochodu wydobywa co i raz jakieś skrzynki, paczki, kartony,... a co ty tam masz ciekawego ? W oczy rzuciła mi się skrzynka z kolorowymi słoiczkami, buteleczkami, torebkami z dziwną zawartością. Mimo, że trochę w życiu widziałem, na ten widok byłem lekko zakłopotany. Wyciągam pierwszy słoiczek - kolorowe kulki, w drugim - to samo, tyle że w innym kolorze, w trzecim i kolejnych podobnie. Po chwili pada krótkie stwierdzenie Seby - to są przynęty na włos, otwórz i zobacz jak pachną. Ciekawość moja sięgała zenitu, więc otwieram i ... słodziutki zapach świeżutkiej truskawki wypełnił całe powietrze. Jak on nic na to nie złapie, to choć będzie co do gęby włożyć. No to teraz zobaczymy co kryje się w słoiczku z kolorem czekoladki - szybki ruch wieczka,... i stało się coś nieprawdopodobnego - moje nozdrza wypełnił taki odór, że choć chciałem się go pozbyć, nie było na to szans. Smród zepsutej ryby przełamany wonią zjełczałego oleju wwiercał mi się do samego mózgu, to było straszne uczucie. Pozostałych opakowań już nie miałem śmiałości otwierać.
Jeszcze trwało chwilę, zanim mój towarzysz rozłożył cały sprzęt i mógł wreszcie usiąść koło mnie. Zdziwiło mnie tylko jedno - nie dość, że nie czuł tego smrodu, to jeszcze założył to paskudztwo na lince dyndającej obok haczyka - dla mnie po prostu niepojęte. Siedząc sobie i wpatrując się na zmianę to w spławik, to w szczytówkę, dziwiłem się, że Sebastiana praktycznie nie interesują jego wędki. Kątem oka widzę, że stoją na jakimś dziwnym stojaku, oparte z jednej strony na widełkach takich jak moje, a z drugiej strony na czarnych plastikowych pudełeczkach, do żyłki podwieszone jakieś kolorowe świecidełka na drucie. Ciekawość zaczynała robić swoje, ale miałem pewien problem - żeby normalny, zdrowy chłop w moim wieku, nie wiedział jak zadać pytanie, tego jeszcze nie doświadczyłem. Koncepcja przyszła sama - ach te straszne kuleczki , czy one nie są przypadkiem popsute. I tu zdziwienie - one mają takie być, są świeżutkie, nowy nabytek, zamówił je w sklepie, w którym się zaopatruje.
Naszą rozmowę przerywa cienki pisk - piiiiiiiiiiiiiiiiiiiii. Seba wyskakuje z fotela, łapie za wędkę, kij wygina się pod ciężarem, ... , co jest grane? On holuje jakąś rybę. Po kilku chwilach do brzegu dobija pięknie ubarwiony złotem karp. Pokazując swoje brzuszysko, przekręca się kilkakrotnie robiąc spore zawirowania wody. Podstawiam podbierak, karp wpływa do niego i wychodzę z nim na burtę stawu. Już chciałem go położyć, a Seba krzyczy - na matę, i wskazuje mi jakiś zielony dywanik, który za chwilę polewa wodą. Kładę go na wskazane miejsce i przyglądam się co będzie dalej - a tu specyfik odkażający, worek, waga, karp pozuje w rękach Seby - kilka fotek, buzi i do wody.


Z nieukrywaną radością patrzę jak karp spokojnym ruchem płetw, odpływa w toń. To tu są takie ryby? - byłem ciężko zdziwiony. Wreszcie coś drgnęło, między nami zaczęła się rozmowa - kulki, zanęty, pellety, zalewy no i to co zadziwiło mnie chyba najbardziej - Seba otworzył piórnik z przyponami - kolorowe plecionki, wielgaśne haki, jakoś to wszystko dziwnie powiązane. Nie bardzo mogłem zrozumieć, dlaczego przynęta zamiast na haku, ma być obok. Przecież zawsze mówiło się, że hak trzeba maskować, i po co robić takie wywijasy z plecionki, przecież to zwyczajne utrudnianie sobie życia, a łowienie ma być przyjemnością. Seba podjął się dość trudnego wyjaśnienia mi moich problemów i przekonywał mnie do zastosowania w moim feederze podobnych konstrukcji. Przytakiwałem mu, choć nadal drzemała we mnie nutka niedowierzania. W czasie gdy ja oglądałem przypony, ponownie rozległ się dźwięk obwieszczający koleje branie ryby. Czyżby znów karp?



Niestety tak. No i znów podobnie jak pierwszym razem - stosunkowo krótki hol, ja podbieram, mata, woda, odkażanie, fotka, buzi i do wody.

Po tym zdarzeniu zacząłem bardziej przyglądać się temu co robi mój towarzysz wyprawy. Początkowe problemy z pytaniami, przerodziły się w dość długie monologi Sebastiana - dużo mówił, pokazywał, wiązał, ... i tak ni stąd ni zowąd znów - piiiiiiiiiiiiii - Seba doskakuje do wędki, zacina, holuje, ja czekam z podbierakiem, ... ale co to? Przy brzegu widzę jakiegoś stwora w biało-czarno-pomarańczowe plamy, ... na powierzchni naszym oczom ukazuje się przepięknie ubarwiony karp koi. Jest całkiem spory. Pierwszy raz mam okazję podziwiać tak piękną rybę - jakby nie było - wytwór człowieka.

[ Oczywiście standardowa procedura, po czym koi zanurza się w wodzie i majestatycznie bez lęku odpływa.

No dość tego, teraz chyba moja kolej - kilka kul zanętowych, świeży robaczek na hak i do wody. Na feederku podobnie - koszyczek wypycham zanętą, na haczyk kukurydza i rzut pod przeciwległy brzeg. Teraz wystarczy trochę poczekać i niebawem coś powinno połknąć haczyk. Mijają kolejne godziny, u mnie nadal nic, natomiast Seba co i raz przerywa naszą coraz bardziej interesującą rozmowę i odbywa swój rytuał - hol, podbierak, mata, woda, odkażanie, waga, fotka i do wody. Ja zaczynałem mieć tego dość, a Sebastian po raz kolejny przekonywał - spróbuj zmodyfikować przypon, zapleciemy włos, na który założymy kulkę lub pellet i spróbuj, może to coś pomoże. Po kolejnych jego holach, wreszcie dałem się przekonać, ale ponieważ miałem duże wątpliwości do ogromnych haków, poszukałem coś zdecydowanie mniejszego i zaczęliśmy naukę zaplatania "węzła bez węzła". Przez oczko mojego haczyka, można było przeciągnąć jedynie cieniutką żyłeczkę przyponową, więc na tym wątłym materiale Seba zawiązał przypon. Na włos nanizałem pellet i fru - przed siebie, do wody.
Kijek na podpórki i wróciliśmy do naszych tematów. Wiadomości było co niemiara - metody, zestawy, węzły, ciężarki, haczyki, kulki, zanęty, ... , wszystko to nie było do ogarnięcia. W międzyczasie zastanawiałem się - czy rzeczywiście do łowienia karpi muszę to wszystko wiedzieć, umieć,... Czułem się trochę jak w szkole ... Sebastian gadał, gadał i gadał... Chwilami miałem dosyć, ale nasuwały mi się kolejne pytania, na które chciałem poznać odpowiedź. I tak minęło kolejne kilkadziesiąt minut bez brania. Co i raz przerzucałem spławiczek z myślą o złapaniu czegokolwiek, wypadało także zająć się feederem, gdyż leżał w wodzie dobre kilkadziesiąt minut i na pewno koszyczek był pusty. Już miałem ruszyć się z fotela, rzut oka w kierunku wędki… co to? Szczytówka delikatnie pulsuje, gdy w tym samym momencie ... trrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr - hamulec wreszcie wydał długo oczekiwany dźwięk. Mało nie spadłem z fotela, wystrzeliłem jak z procy w kierunku podpórek. Po niecałej sekundzie stałem przy wędce, łapię zacinam i ... MAAAAAAAAM, ... ,OOOOOOOOOOOOOO !!!



Kij zatrzeszczał na łączeniach, żyłka zagrała na wietrze, ... ale co jest? Nie mogę ruszyć kołowrotka, pompowanie też nic nie daje.

Seba krzyczy - popuść hamulec - jak to popuść, przecie mi ucieknie…. Popuszczam… i się zaczyna - ryba płynie gdzie chce, Seba szybko zwija mój spławik.
Czuję, że mam miękkie kolana, czoło gorące, na twarzy wyskakują rumieńce, spocone ręce trzęsą się - nie wiem czy z bólu czy z wrażenia, serce kipi, a w głowie przelatują myśli - żyłka 0,20, przypon 0,16, haczyk 10 - co mam robić? Karp pływa po całej szerokości stawu, zatacza kręgi, zmienia kierunki, … cud, że nie ma zaczepów. Sekundy ciągną się leniwie, trwa to już całą wieczność, powoli tracę wiarę i zaczynam się obawiać o mój feeder - kij niby z górnej półki , a tak trzeszczy, że zaraz puści gdzieś na łączeniu, a jeśli nie kij, to już na pewno żyłka. Mijają kolejne minuty, czuję, że ryba zaczyna słabnąć. Powoli odzyskuję wiarę, mozolnie zaczynam nawijać żyłkę, metr po metrze. Wraca mi świadomość co się dzieje do koła. Powolutku, spokojnie, wyluzuj, jeszcze chwilę - słyszę głos Sebastiana za plecami. Zostało niewiele metrów, już go widzę - przepiękna, ogromna ryba, moja pierwsza taka, moja jedyna, mój skarb.
Sebastian sprytnym ruchem podbiera rybę i jeszcze przez kilka chwil nie wyciąga podbieraka z wody. Kilka chwil później karp jest na macie - teraz czas na rytuał, ale, ale... co mam robić po kolei? - z wrażenia zapomniałem. Stałem, patrzyłem, podziwiałem, aż dotarł z za pleców głos - na co czekasz, polej wodą, wypinaj haczyk, ... kilka fotek, ważenie - równe 5 kg.- nigdy wcześnie takiej ryby nie miałem na kiju.
Przenoszę rybę na macie do wody - jest mocno zmęczona. Chwilę jeszcze odpoczywa w miejscu, nie ucieka, nabiera sił, po krótkiej chwili delikatnie macha ogonem i majestatycznie odpływa do swojego królestwa. Po całym zdarzeniu ja też muszę odpocząć. W tym momencie nie interesuje mnie nic, chcę mieć chwilę wytchnienia i spokoju. Siadam w fotelu i nawet gratulacje i rozmowa z Sebastianem nie jest w stanie oderwać mnie od moich myśli. Do końca dnia nie rzucam żadnego zestawu, ba..., odległościówka jest już złożona, feeder leży bezczynnie na podpórkach. Byłem przepełniony radością i w zasadzie mogłem wracać do domu.
Późnym wieczorem pogoda zrobiła się niekorzystna, więc zdecydowaliśmy się trochę przespać.

Rano obudziło mnie ostre słońce. Seba już od dłuższego czasu nie próżnował - wyciągnął mnie z betów pokazując kolejne złowione karpie.

Na dobrą sprawę ja już zakończyłem wędkowanie wczoraj. Teraz podpatrywałem jakie są tajniki karpiowania. Czas płynął nieubłaganie, powoli zasiadka zbliżała się ku końcowi. Jeszcze zostało tylko uporządkować łowisko, wspólne zdjęcie, ostatnie rozmowy, uścisk dłoni i w drogę do domu.

Teraz przyszedł czas na weryfikację całego mojego dotychczasowego wędkowania. Zdałem sobie sprawę, że to co do tej pory wiedziałem, mogę zapomnieć, natomiast rozpoczął się nowy etap - nauka, podpatrywanie, słuchanie mądrzejszych, stosowanie wiedzy innych w praktyce, i mimo moich lat, mogę śmiało powiedzieć - żeby zacząć wszystko od nowa - nigdy nie jest za późno.

Radek Maślankowski